Żagle
W tym roku z reprezentacją Duszpasterstwa Młodzieży "PORT" wyjechaliśmy na Mazury. Był to wyjazd, jeżeli można tak się wyrazić, szkoleniowy. Dla większości załogi był to pierwszy w życiu rejs. Burta, rufa, keja, bom, itd., tego słownictwa musieli się nauczyć. Jak łatwo się domyśleć, same nazwy poszczególnych części jachtu, to zdecydowanie za mało. Trzeba było jeszcze nauczyć się obsługiwania tego wszystkiego. Jak obalić maszt, żeby wpłynąć do kanału i przepłynąć pod mostem i jak go spowrotem postawić? Jak wciągnąć żagiel, jak wybrać szoty, żeby fok nie "szczekał" (czyli, żeby nie był za luźno napięty)? Ile miecza wciągnąć, czy wypuścić, żeby nie dryfować, a zarazem nie ryć nim po dnie?
Na naukę tego wszystkiego mieliśmy całe sześć dni. I wydaje mi się, że dobrze je wykorzystaliśmy. Choć przez pierwsze dwa dni prawie wcale nie wiało, to później pogoda okazała się łaskawsza. I teraz, z perspektywy czasu, jestem gotów stwierdzić, że warunki były wręcz idealne. Te pierwsze dni pozwoliły załodze oswoić się z wodą, jachtem i powiedzmy, że z wiatrem. Gdy na trzeci dzień solidnie powiało, a żaglówka zaczęła przechylać się "on her beam ends" (mocno), nikt już nie wpadł w przerażenie, choć te pierwsze przechyły, szczególnie dla nowicjuszy, zawsze wzbudzają dużo emocji i gwałtowny przyrost adrenaliny we krwi.
Poza samym żeglowaniem odwiedziliśmy także Wilczy Szaniec, Mamerki i Sztynort, ucząc się przy tym historii II wojny światowej.
Ks. Robert Elak